Rozpiętość cenowa Sonusów jest obecnie tak duża jak Focali czy KEF-ów. Wraz z serią Chameleon firma bardzo wzmocniła swoją obecność w segmencie, który z perspektywy high-endu można nazwać niskobudżetowym, tym bardziej jeszcze nowszą i jeszcze tańszą serią jest Principia... Ale to już temat do jednego z następnych testów.
Sonus wyrósł z innej roli - przez wiele lat trzymał się właśnie high-endu i reprezentował go na swój bardzo specjalny sposób. W skali działania przypominał mniejsze, ale renomowane audiofilskie "manufaktury", takie jak Audio Physic i ProAc, i tak jak one miał własne pomysły, pozwalające na zbudowanie wizerunku marki jeśli nie potężnej, to na pewno wyjątkowej i luksusowej.
W przypadku Sonusa, podobnie jak ProAca, bardzo ważny okazał się wybór koncepcji estetycznej, która jednak wyraźnie różniła obydwie firmy. ProAc prowokuje surowością, sugerując, że to przejaw chłodnego (pro)fesjonalizmu i skupienia uwagi na sprawach (ac)ustycznych.
Sonus zaproponował wystylizowane i kosztowne skrzynki, z drewnem orzechowym, skórą, wyrafinowanymi kształtami i mnóstwem ręcznej roboty (piszę o tym, co było na początku...), dodając do tego całą filozofię głośnika jako instrumentu muzycznego, w którego brzmieniu liczy się wszystko, a zwłaszcza... obudowa, wszystkie materiały, z jakich została wykonana, również kleje, lakiery itd.
Klienci tym chętniej przyjęli tę koncepcję za dobrą monetę, że Sonusy wyglądały pięknie, a na tle ówczesnych pomysłów (czy ich braku - dwadzieścia pięć lat temu większość kolumn wyglądała najogólniej jak... ProAki) - zupełnie wyjątkowo.
Można powiedzieć, że Franco Serblin, nieżyjący już założyciel firmy, nie tyle Sonusa założył, co go "wynalazł" - przyjęta koncepcja wejścia na rynek z takimi produktami była wynalazkiem.
Głośnik wysokotonowy to "zwyczajna" tekstylna kopułka i, na całe szczęście, działa też zwyczajnie. Charakterystyka w tym zakresie jest nawet lepsza niż z tweetera droższych Venere.
Od tego czasu firma przeszła już długą drogę. Jeszcze za czasów Serblina wprowadzono nieco tańsze modele - najpierw serię Concertino, później Toy. Nie mogły one sięgać szczytów luksusu, ale wciąż utrzymywały wyraźne elementy przyjętego na początku stylu - były tam drewno i skóra (choćby sztuczna). Wraz z przejęciem marki przez Fine Sounds podjęto odważniejsze decyzje.
Zaplanowano ekspansję na obszary, gdzie klienci może w ogóle nie znają Sonusa, nie są przywiązani do żadnych wzorców, lecz oczekują produktów uniwersalnie nowoczesnych i atrakcyjnych - zwłaszcza że ekspansja ma być globalna i trzeba wziąć pod uwagę średnią wszystkich gustów.
Trzy lata temu Sonus wprowadził serię Venere, która jeszcze miała jakieś estetyczne związki z firmową tradycją, ale pokazane rok temu Chameleony, gdybyśmy nie wiedzieli, kto je przygotował, chyba nikomu nie skojarzyłyby się z Sonusem... Jednak projekt jest tak oryginalny, wykonanie tak perfekcyjne, a końcowy rezultat tak efektowny, że można przyznać, iż Sonus znowu miał pomysł, znowu coś "wynalazł".
Wymagania klientów zaszły tak daleko i stały się tak zindywidualizowane, że nie wystarczy już nawet najdoskonalszy, ale "zamknięty" projekt wzorniczy - konieczne jest uwzględnienie wielu wersji kolorystycznych, co zresztą jest standardem od dawna. Jednak paleta, która zaspokajałaby większość potrzeb, stale się poszerza. Kiedyś wystarczyło kilka tradycyjnych fornirów lub oklein drewnopodobnych, moda się w tym zakresie zmieniała.
Dwadzieścia lat temu najmodniejsza była czereśnia, piętnaście lat temu - jasny klon, dekadę temu - wenge, zebrano i inne egzotyki. Jednak największą "rewolucją" był wzrost popularności "piano blacku", który dzisiaj powoli ustępuje lakierowaniu na biało, ale w gruncie rzeczy nie ma już jednego, czy nawet kilku wyczerpujących temat opcji - żeby zadowolić klientów, trzeba mieć bardzo duży wybór, a to oznacza znacznie wyższe koszty - nawet nie materiałowe (bo nie chodzi o różnicę w cenie między takim czy innym fornirem lub lakierem), ale technologiczne i logistyczne, zwłaszcza przy produkcji na masową skalę.
Membrana polipropylenowa w głośniku średniotonowym to też rozwiązanie standardowe, chociaż w droższych konstrukcjach Sonus stosuje celulozę.
Niektórzy producenci uciekają od tych kosztów, wręcz redukując liczbę wariantów kolorystycznych, innymi sposobami czyniąc swoje kolumny atrakcyjnymi (np. Focal w serii Aria, KEF w serii R), inni trzymają się tradycyjnej palety (ProAc), jeszcze inni powiększają wybór (Audio Physic), a Sonus podąża jeszcze dalej; nawet u Audio Physica trzeba się zdecydować raz na zawsze, jaki wariant kupujemy...
Sonus poszedł w inną stronę - panele boczne, determinujące opcję i kolorystykę całości, dostępne w siedmiu wariantach, są wymienne - użytkownik może sam, w kil ka sekund, zdjąć je, założyć i dokupić sobie inne. Tym sposobem kolumny Sonus faber Chameleon T mogą "na bieżąco" zmieniać wygląd, dopasowując się do sezonowej mody, otoczenia, gustu lub chwilowego kaprysu właściciela.
Kaprysy nie będą bardzo tanie, ale i nie będą rujnujące - komplet paneli (do pary kolumn) kosztuje 2000 zł w przypadku sześciu wersji lakierowanych na wysoki połysk (biały, czarny, czerwony, pomarańczowy, metaliczny szary i metaliczny niebieski), tylko komplet paneli orzechowych, będący nowością, kosztuje zaskakująco dużo - 5000 zł - ale mamy tu do czynienia z wykonaniem typowym dla droższych kolumn Sonusa (oddzielnie fornirowane segmenty). Taka wersja oczywiście nie mieści się pod względem ceny w oficjalnych ramach tego testu.
W cenniku polskiego dystrybutora występuje też wersja bez paneli bocznych (Chameleon T "Body" kosztująca 8000 zł), ale, jak się dowiedziałem w rozmowie, nie można ich kupić bez paneli (co jest też napisanie na stronie Sonusa), zawsze na dzień dobry trzeba wyłożyć 10 000 zł. Po co w cenniku występuje niedostępna w sprzedaży wersja "Body" (dotyczy to również podstawkowego Chameleona B i centralnego C) - nie udało się wyjaśnić.
Para 18-cm głośników to dzisiaj najczęściej spotykany skład sekcji niskotonowej w prostych układach trójdrożnych.
Pozostałe ścianki są zawsze czarne - obleczone sztuczną skórą, na froncie dodatkowo przykrytą cienkim panelem z tworzywa, którego "drapana" powierzchnia imituje aluminium.
Pod względem elektroakustycznym Sonus faber Chameleon T to konwencjonalny układ trójdrożny w obudowie bas-refleks. Zarówno dwa 18-cm niskotonowe, jak i 15-cm średniotonowy mają membrany polipropylenowe - to dość proste przetworniki (chociaż producent zapowiada "free compresion basket", sprowadza się to do kilku otworów w blaszanym koszu, pod dolnym zawieszeniem). Kopułka jest tekstylna, o średnicy 29 mm.
Pod opisem każdego głośnika firma dodaje "Sonus Faber design", ale nie oczekujmy tutaj technicznych rewelacji i pokrewieństwa z droższymi, wysublimowanymi konstrukcjami. Sama wielkość konstrukcji, staranność wykonania i oryginalny pomysł wzorniczy, no i oczywiście marka, powodują, że Chameleon T jest propozycją wystarczająco atrakcyjną, aby jej posłuchać.
A brzmienie, jak zwykle, zależy nie tylko od zaawansowania przetworników, ale i od umiejętności "stroiciela" zwrotnicy i całego instrumentu, jakim - zgodnie z filozofią Sonusa - zawsze jest kolumna głośnikowa, choćbyśmy nawet woleli, żeby nim nie była...