W tym roku przypada 50. rocznica założenia firmy Naim. Wtedy na rynek trafiły dwa urządzenia: końcówka mocy NAP160 (protoplasta jeszcze słynniejszego modelu NAP250) oraz przedwzmacniacz NAC12.
Protoplasta testowanego Naita 50 pojawił się dopiero 10 lat później i był to Nait 1. Naim chciał jednak uczcić swój jubileusz tą właśnie konstrukcją, licząc prawdopodobnie na jej większą popularność.
Patrząc na Naita 50, można odnieść wrażenie, że to sytuacja analogiczna jak w Musical Fidelity A1 i polega na możliwie jak najwierniejszym skopiowaniu pierwowzoru (tylko z absolutnie koniecznymi i uzasadnionymi zmianami). Udało się to Musicalowi, natomiast Naimowi… chyba jednak wcale na tym tak bardzo nie zależy, ale elektronicznej "zawartości" przyjrzymy się dokładnie dalej.
Naim Nait 50 - front
Podobnie, ale nie identycznie, rozplanowano frontowe elementy: pokrętło głośności znajduje się więc po "niewłaściwej", czyli lewej stronie (wbrew szerszej praktyce i wygodzie praworęcznych).
Nie ma już regulacji zrównoważenia kanałów (dzisiaj nikt świadomy z takiej pomocy nie korzysta, a pogarsza ona parametry), w tym miejscu pojawiło się wyjście słuchawkowe (którego Nait 1 nie miał) podłączone do niezależnego (od głównych końcówek mocy) układu.
Pozostawiono zespół czterech przycisków, ich sposób działania i przeznaczenie: trzy z nich tworzą selektor źródeł, bardzo archaiczny wedle dzisiejszych zwyczajów, a więc bardzo nostalgiczny – wciśnięcie jednego przycisku powoduje "zwolnienie" poprzedniego. Jednak we wzmacniaczu Naim Nait 50 połączono ten mechanizm z nowoczesnymi przekaźnikami.
Czytaj również: Jak dzielimy wzmacniacze ze względu na technikę wzmacniania sygnałów?
Taki jest też włącznik zasilania; możliwe jest "miękkie" przejście miedzy trybami pracy i czuwania, dodatkowo powiązane z automatyką. Wzmacniacz może też sam przejść w stan czuwania i samodzielnie się wybudzić (monitorując stale sygnał na wejściach).
"Retrospektywny" Naim Nait 50 jest pod tym względem nowocześniejszy niż Exposure 3510. Z tym wiąże się jeszcze drobiazg – dioda sygnalizująca zasilanie nie jest ani czerwona, ani zielona, lecz biała, i w trybie czuwania świeci słabiej.
Odważnie, a nawet prowokacyjnie, chcąc podkreślić "autentyczność" Naita 50 (a przy okazji uprościć konstrukcję i zaoszczędzić...), Naim nie dodał zdalnego sterowania, chociaż wydaje się, że elektroniczne przekaźniki wejść, a nawet niebieski Alps (dostępny też w wersji z silniczkiem) nie stawiałyby "oporu" przed takim dopełnieniem.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Naim Nait 50 - złącza
W epoce aplikacji mobilnej Naim przenosi nas w czasy wręcz prehistoryczne... Nie ma zmian w oznaczeniu wejścia dla gramofonu, pozostałe dwa – liniowe – oznaczono już inaczej: jako Stream (aby mocno zasugerować, że integra może przyjąć sygnały nie tylko z "zabytkowych" źródeł) oraz uniwersalne AUX (w Nait 1, pochodzącym jeszcze z epoki przedkompaktowej, wejścia liniowe były przeznaczone dla tunera i magnetofonu). W Nait 50 nie ma już pętli dla rejestratorów, o czym chyba szybko zapomnimy.
Terminale głośnikowe są pojedyncze i akceptują wyłącznie końcówki bananowe; w zestawie znajdziemy komplet wtyczek, do których można wkręcić obrane z izolacji przewody. Dla źródeł oznaczonych Stream oraz AUX przygotowano gniazda DIN, więc jest to jedyny sposób, w jaki można do Naita 50 podłączyć źródła liniowe.
O ile będą to urządzenia Naima, nie będzie większego problemu; jeżeli innych firm, będą potrzebne przejściówki DIN-RCA, które Naim ma w ofercie. Wyjątkiem jest wejście gramofonowe RCA, które już dawniej miało taką formę (być może dlatego, że Naim nie miał wtedy gramofonów, które też miałyby DIN-y).
Czytaj również: Co to znaczy zmostkować wzmacniacz?
Naim Nait 50 - układ elektroniczny
W stosunku do Naita 1 nie zmieniły się ogólne założenia i rozplanowanie układów – to wciąż integra z liniowymi końcówkami mocy i liniowym zasilaniem (chociaż niewielka przestrzeń mogła być pokusą, aby wprowadzić układy impulsowe i wydobyć znacznie większą moc…).
Układ Naita 1 mieścił się na jednej płytce drukowanej, do której wlutowano wszystkie gniazda, przełączniki, potencjometry (zresztą nie najwyższej jakości). We wzmacniaczu Naim Nait 50 oprócz głównej płytki są trzy dodatkowe – z regulatorem głośności, gniazdem słuchawkowym oraz sekcją przełączników – podłączone kablami.
Zasilacz bazuje na dużym transformatorze toroidalnym (ale niewykluczone, że pod plastikowymi osłonami znajduje się jeszcze dodatkowy układ dla trybu czuwania) z niezależnymi gałęziami dla końcówek mocy oraz przedwzmacniacza.
Producent podkreśla wysoką jakość sekcji gramofonowej i słuchawkowej, przeniesionych z droższych urządzeń Naima, co w czasach popularności zarówno "analogu", jak i słuchawek, będzie ważkim argumentem.
Czytaj również: Czy wejścia XLR oznaczają, że urządzenie jest zbalansowane?
Naim Nait 50 - odsłuch
Sam producent przyznaje, że niezależnie od wszelkich nawiązań wzorniczych i funkcjonalnych, nie zamierzał kopiować brzmienia historycznej konstrukcji.
Mimo wszystko trudno mi słuchać jakiegokolwiek Naima, nie wspominając wcześniejszych doświadczeń, które dość konsekwentnie składały się na wrażenie firmowego brzmienia – rytmicznego, spójnego, komunikatywnego.
Nie odmówię takich cech zupełnie Naitowi 50, jednak jego styl i mocne strony zostały ułożone inaczej, zwłaszcza gdy go porównać z… Exposure 3510.
Nie miałbym nic przeciwko temu, aby obydwa brytyjskie wzmacniacze grały najogólniej podobnie, co byłoby potwierdzeniem istnienia "brytyjskiego brzmienia" (jak w przypadku trzech wspomnianych wzmacniaczy włoskich), jednak tak przypisywane role mieszają się ze sobą.
Czytaj również: Czy do wzmacniaczy cyfrowych można podłączyć gramofon analogowy?
Naitowi 50 może nawet bliżej do Włochów niż do Exposure. Z drugiej strony Brytyjczycy byli znani nie tylko z takiej energetyczności, jaką prezentuje 3510, ale również z ciepła, które wnosi Naim Nait 50.
Jedno i drugie wyróżniało wyspiarskie Hi-Fi od sprzętu japońskiego, grającego zimno i technicznie (przynajmniej w popularnym schemacie, na który audiofile powoływali się dawno temu).
Do tak określonej grupy świetnie pasuje również Musical Fidelity A1, przedstawiony niedawno, a japońską "żyletą" może być nawet Yamaha R-N2000A…
Wszystko to mocno naciągane, ale faktem jest, że w dużym stopniu słyszymy to, co sobie wyobrazimy, czego oczekujemy. Bo słyszenie to również interpretacja. Ale do pewnych granic, najlepiej wyznaczonych przez bezpośrednie porównanie.
Czytaj również: Jakie są podstawowe typy tranzystorów, ich charakterystyka i zastosowanie?
Wracając już do Naima Naita 50, trudno ulec jego "żywiołowi", bo nie gra spontanicznie ani analitycznie. Stawia na kulturę, dystans, bezpieczną uniwersalność, jakby zgodnie z lekarską zasadą: przede wszystkim nie szkodzić. Nie podbarwia, nie dodaje blasku, nie nabija rytmu, chociaż czasami mogłoby to zwiększyć emocje, to kiedy indziej – popsuć nastrój.
Yamaha szarżuje z informacjami, jej dźwięk jest bezpośredni, ale już trochę rozjaśniony. Nait 50 gra dokładnie, lecz unika wyostrzeń. To brzmienie "stonowane", mniej zaangażowane i narażone na mniej "spięć" w zetknięciu ze słabymi nagraniami.
Pod tym względem przypomina niezły… gramofon. A dzięki temu, że muzyka się nie "gotuje", dźwięk jest czytelny, instrumenty akustyczne mają naturalną subtelność. Ten dźwięk nie przeniesie nas w przeszłość ani nie wystrzeli w kosmos, ale pozwoli słuchać każdej muzyki i nagrania w bezpiecznym klimacie.
Czytaj również: Jaką impedancję należy wybrać na amplitunerze (4 czy 8), jeżeli na kolumnach jest napisane 4-8 omów?
Z dużą czułością
Jak pokazały pomiary naszego Laboratorium, Nait 50 wyróżnia się wśród współczesnych wzmacniaczy bardzo wysoką czułością – 0,1 V. Większość wzmacniaczy ma ją znacznie niższą od dawnego standardu 0,2 V, Nait 50 – odwrotnie.
Na wstępie ustalmy jednak, że odejście od wartości 0,2 V w żadną stronę nie jest błędem, zależy od pewnych założeń i rodzi pewne skutki. Wysoka czułość (za taką z dzisiejszej perspektywy można uznać nawet "standardowe" 0.2 V) wynikała z relatywnie niskiego poziomu ówczesnych źródeł (sygnału liniowego); wyraźnie wyższy miał odtwarzacz CD.
Czułość 0,1 V Naita 50 nie przystaje więc do nowoczesnych źródeł, ale też nie wzięła się znikąd – powiela czułość oryginalnego Naita 1. Ma to dwa poważne skutki. Duże wzmocnienie (nie mylić z wysoką mocą maksymalną) pogarsza odstęp od szumu, który tak jak był słabością Naita 1, tak i jest Naita 50.
Drugi efekt jest taki (być może już zamierzony – zarówno wtedy, jak i obenie), że już przy niskich pozycjach regulatora głośności wzmacniacz oddaje większość swojej mocy (gra całkiem głośno), co pozwala mu "udawać", że jcest mocniejszy niż w rzeczywistości i nie ustępuje konkurentom. Jeżeli jednak pokręcimy jeszcze trochę dalej, przesterujemy wzmacniacz.
Uważajmy, żeby się nie rozpędzić. To dość częsty błąd początkujących, sądzących, że "pełna moc" jest na końcu pokrętła. Może być znacznie wcześniej, zwłaszcza gdy podajemy sygnał o wysokim poziomie.
40 lat Naita
Historia wzmacniaczy zintegrowanych Nait zaczęła się w 1983 roku od skromnej, zamkniętej w wąskiej obudowie konstrukcji (znanej dopiero później jako Nait 1). Zapisała się ona w historii nie tyle jako jedna z najlepszych, co najbardziej oryginalnych i kontrowersyjnych (co w brytyjskim HiFi zdarza się często).
Możliwości funkcjonalne Nait 1 już na owe czasy były skromne (trzy wejścia, w tym dwa w standardzie DIN) i dziwne – krytykowano regulację zrównoważenia kanałów, nie tyle za samą jej obecność, co za brak oznaczenia punktu centralnego.
System zaprojektowano jednak sprytnie, bo panorama stereo była "przesuwana" maksymalnie o 3 dB (w lewo i prawo), przez co potencjometr ustawiony mniej więcej na środku prawie nie ingerował w równowagę.
Nait 1 miał moc wyjściową zaledwie 2 x 13 W przy 8 Ω, co nawet w ówczesnych realiach (wzmacniacze przeciętnie o niższej mocy niż obecnie) było słabym wynikiem. A gdy udało się znaleźć kolumny o wysokiej efektywności, na wierzch wychodziła inna bolączka – dość wysoki szum. Na szali zalet leżał dźwięk o wyjątkowej muzykalności i plastyczności, więc po latach, na fali sentymentu, głównie z tym jest kojarzony Nait 1.
Wzmacniacz miał dwie nieformalne wersje – wcześniejszą i późniejszą – którą poznajemy po kolorze diody zasilającej: czerwonej (w najstarszych wzmacniaczach) i zielonej (w tych nieco młodszych). Z czasem pojawiły się legendy wiążące to z brzmieniem, sugestywne do tego stopnia, że część właścicieli "zielonego" Naita 1 zlecała serwisom wymianę diody na czerwoną, (gdy decydowali się na sprzedaż urządzenia).
Nie ma jednak żadnych poważnych dowodów na to, że "czerwone" grały lepiej niż "zielone". Kolejne zmiany zaszły w 1988 roku, kiedy do sprzedaży wszedł Nait 2, najpierw w wersji nazywanej nieformalnie Chrome Bumper, której produkcja trwała tylko rok (dlatego jest obecnie bardzo poszukiwana przez kolekcjonerów), po czym Naim wprowadził wykończenie Olive. I tak ciemnozielony stał się częścią stylu Naima na kolejnych kilkanaście lat.
W układzie elektrycznym Nait 2 wprowadzono względem Nait 1 stosunkowo nieduże zmiany: moc pozostała na tym samym poziomie (2 x 13 W przy 8 Ω), dodano jedno wejście liniowe. Wzmacniacz był wciąż wyposażony w świetny przedwzmacniacz gramofonowy, chociaż… wiąże się z tym pewna ciekawostka.
Otóż na początku lat 90. Naim wypuścił krótką partię modelu Nait 2, znaną jako Nait 2 CD. Podkreślmy, że były to czasy największej ekspansji CD i zepchnięcia analogu na margines, niemal jego całkowitego wyeliminowania.
Zamiast złącz gramofonowych (oraz przedwzmacniacza phono) zainstalowano więc dodatkowe wejście przeznaczone dla odtwarzaczy CD, ale uwaga – nie było to po prostu kolejne wejście liniowe o takich samych parametrach jak pozostałe, ponieważ towarzyszył mu dodatkowy obwód elektroniczny zmieniający czułość. Już wtedy Naim zauważył, że poziom sygnału z odtwarzaczy CD jest znacznie wyższy niż ze źródeł takich, jak tuner czy magnetofon.
Nait 2 miał bardzo wysoką czułość (0,1 V), więc na potrzeby CD ją obniżono… do standardowej (zgodnej z normami) wartości 0,2 V. Zasadnicza zmiana w konstrukcji układów wzmacniających miała miejsce w 1993 roku, wraz z generacją Nait 3. Porzucono wówczas obudowę typu "pudełko po butach", wzmacniacz urósł do "regularnych" rozmiarów, moc wzrosła do 2 x 30 W przy 8 Ω.
Nait 3 był wersją najdłużej produkowaną, model 4 nigdy się nie pojawił, Naim przeskoczył do wersji Nait 5 w 2000 roku. Moc pozostała bez zmian, po trzech latach pojawił się wariant 5i, a po kolejnych czterech – 5si, który jest produkowany do dzisiaj (chociaż w tym długim czasie uległ pewnym modyfi kacjom).
Od 1983 do 2007 roku hasło Nait dotyczyło jednego wzmacniacza, będącego w ofercie Naima. Ale po 2007 roku objęło więcej urządzeń w "spokrewnionych" seriach SuperNait oraz Nait XS. Obecnie w sprzedaży są już ich trzecie generacje.