Co więcej - "30-tka jest pod kilkoma względami wyjątkowa. Zarówno najdroższy A-70 jak i A-50 to konstrukcje z impulsowymi końcówkami mocy; Pioneer A-30 jest więc najlepszym wzmacniaczem Pioneera w klasycznej klasie A/B, nie ustępując też wyraźnie mocą wyjściową - A-70 i A-50 generują 2 x 90 W przy 8 Ω, podczas gdy A-30 - 2 x 70 W.
Pioneer A-30, czarny lub srebrny, ma metalowy przedni panel (z pokrętłem wzmocnienia); duża liczba elementów na froncie nie sprawia wrażenia tłoku, ułożono je ergonomicznie i elegancko. Oprócz regulacji barwy (niskie i wysokie) jest filtr kontur, ale całą tę sekcję można wyłączyć ze ścieżki sygnałowej (Direct).
Oprócz sześciu wejść (pięć liniowych plus gramofonowe MM) wzmacniacz ma jeszcze niezależne gniazdo, z którego sygnały trafiają wprost do końcówek mocy. Dwie pary zacisków głośnikowych, z przełącznikiem A/B (sterowanie nawet z pilota!), teoretycznie ułatwiają bi-wiring, ale podobnie jak w Marantzu, bardziej praktyczny byłby jeden komplet wygodniejszych, większych zacisków.
Dość długi, wąski pilot naszpikowano przyciskami, które obsłużą nie tylko niemal każdą funkcję wzmacniacza, ale również przydadzą się do sterowania źródłami.
W materiałach firmowych Pioneer A-30 określany jest mianem konstrukcji symetrycznej, choć nie ma tu zbalansowanej ścieżki sygnału - producentowi chodziło o rozdzielenie końcówki mocy na dwa niezależne moduły, z dwoma (zmontowanymi symetrycznie względem środka chassis) radiatorami. Zajmują one centralną część obudowy, w każdym module zainstalowano parę tranzystorów Sanken 2SB1560/2SD2390.
Elektroniczna selekcja źródeł opiera się na scalonym przełączniku, sekcja przedwzmacniacza jest połączona przewodami z umieszczonym na oddzielnej płytce drukowanej potencjometrem. Zasilanie oparto na transformatorze rdzeniowym.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Dla miłośników czarnej płyty Pioneer przygotował wejście gramofonowe (MM), innym dodatkiem jest wejście na końcówkę
Odsłuch
Wzmacniacz jest mocny nie tylko w laboratorium, swoją siłę pokazuje też w próbach odsłuchowych. Jego ofensywne, momentami impulsywne działanie może przekonać do siebie nie tylko słuchaczy muzyki rockowej, chociaż w takich próbkach Pioneer A-30 pokazuje się z najlepszej strony. Tym razem wcale nie oznacza to obfitości niskich tonów, ale ich wyśmienitą dynamikę.
Bas nie imponuje aktywnością w najniższych rejestrach ani mięsistością, tym bardziej nie przytula się z miękkością, lecz prowadzony jest krótko, twardo, na samym dole wydaje się już wygaszony, ale wyżej, gdzie ważne są kontury, nabiera krzepy i determinuje charakter całego brzmienia.
Rytm jest prowadzony świetnie, oparty na jednoznacznych, szybkich uderzeniach, za którymi wyczuwa się rezerwę mocy, nierozpuszczanej w energochłonnych odmętach, ale kumulowanej bliżej powierzchni, bliżej muzyki. Pioneer nie traci impetu nawet przy wysokich poziomach głośności, co oznacza również utrzymanie dobrej przejrzystości, a nie tylko basowej dynamiki.
Nie wszystko naraz... Pioneer A-30 nie ma więc delikatności i pastelowych barw, środek pasma jest chłodniejszy, lecz dokładny, potencjał analityczny pozwoli docenić lepsze nagrania, choć nie wybaczy ewidentnych błędów kompresji.
Czytaj również: Co to znaczy zmostkować wzmacniacz?
Pioneer zastosował pojedynczy transformator, ale końcówki mocy podzielił na dwa moduły - każdy z niezależnym radiatorem.
Sprawa z ziemi
Uziemienie jest jednym z ważniejszych warunków bezpiecznego korzystania z urządzeń elektrycznych, a w przypadku sprzętu audio nabiera jeszcze większego znaczenia, gdyż kwestie zasilania wpływają na parametry i jakość dźwięku.
W większości przypadków, zwłaszcza tańszego sprzętu, podstawowym standardem połączeń sygnałowych są gniazda RCA, które dodatkowo te kwestie komplikują. To właśnie połączenia "cinch" są na ogół odpowiedzialne za szkodliwe pętle masy, prowadząc do trudnych do wyeliminowania przydźwięków i szumów.
Wzmacniacz Pioneer A-30 ma tzw. przejrzystą konstrukcję uziemienia - to określenie odnosi się jednak bardziej do wewnętrznych układów, gdyż złącze zasilające pozbawiono w ogóle bolca uziemiającego. Jest na szczęście wygodny trzpień w układzie wejścia gramofonowego, który umocowano na obudowie.
Warto poeksperymentować i dysponując dobrym zasilaniem podłączyć uziemienie w ten właśnie sposób. Często prowadzi to do drastycznego obniżenia poziomu szumów, chociaż w rozbudowanym systemie z innymi źródłami może w skrajnie niekorzystnych przypadkach pogorszyć sytuację.
Radek Łabanowski