Dawne słynne wzmacniacze reaktywuje NAD, Naim i Mission w ramach ogólniejszego trendu vintage. Początkowo producenci tylko stylizowali, na wzór tych sprzed lat, w gruncie rzeczy zupełnie inne urządzenia.
Teraz poprzeczka jest zawieszona wyżej – Musical Fidelity A1 to przykład pieczołowitego odtwarzania dawnej konstrukcji, jej układu i parametrów, chociaż za pomocą współczesnych, dostępnych i w wielu przypadkach lepszych elementów.
A jest co i dla kogo przywracać do życia, bo audiofile to ludek sentymentalny, a w historii hi-fi były dziesiątki, jeżeli nie setki urządzeń, które ciepło wspominamy. Sam Musical Fidelity ma na swoim koncie wiele wspaniałych wzmacniaczy, ale jeżeli trzeba wybierać ten jeden, absolutnie kultowy, to rzeczywiście jest nim A1.
Charakterystyczny i wyjątkowy z wielu powodów, wśród których brzmienie było najważniejsze… Ale czy jest nadal? Wrażenie robi sama praca w czystej klasie A (chociaż to ona ma być źródłem brzmieniowego sukcesu), oryginalne rozwiązanie kwestii chłodzenia (także ściśle związanego z tą klasą), sposób obsługi, a nawet… problematyczna trwałość. To urządzenie trzeba szanować, oszczędzać, wręcz kochać jak bliską żywą osobę, bo nie będzie z nami wiecznie.
Nowa konstrukcja ma być inspirowana najstarszą wersją, ponoć odszukano i wykorzystano nawet oryginalną dokumentację projektową. Zachowano to, co najważniejsze – topologię i pracę w klasie A – dokonując jednocześnie modernizacji czy to koniecznych, czy też korzystnych.
Chodzi więc zarówno o to, że część elementów elektronicznych z tamtego czasu nie jest już dostępna, jak i o to, że nadarzyła się okazja, aby to i owo poprawić, chociaż w takim działaniu trzeba być bardzo ostrożnym.
Opisując, a zwłaszcza oceniając A1 AD 2023, pojawia dylemat. Czy patrzeć na Musical Fidelity A1 przez pryzmat współczesnych, czy "tamtych" rozwiązań? Czy zadaniem nowego A1 jest udowodnić swoją przewagę nad współczesną konkurencją, czy zbieżność z oryginałem?
Ostatecznie każdy może ocenić przydatność A1 wedle swoich kryteriów, a my przedstawimy przede wszystkim fakty. A1 to z pewnością propozycja dla świadomych audiofilów, a nie dla klientów "z ulicy".
Czytaj również: Jak dzielimy wzmacniacze ze względu na technikę wzmacniania sygnałów?
Musical Fidelity A1 - wzornictwo
Gdy patrzymy na zdjęcia, widzimy starania o zachowanie wyglądu pierwowzoru, ale różnice też są uchwytne. Inny jest kolor podświetlenia – kiedyś był czerwony, teraz niebieski.
Wzmacniacz urósł, nowy ma szerokość 44 cm, a więc o 3 cm (dokładnie 32 mm) więcej. Może to być podyktowane lepszym dopasowaniem do klasycznego hajfajowego standardu, ma też oczywistą zaletę powiększenia górnego radiatora.
Pomimo upływu wielu lat, projekt nie wygląda archaicznie. Na tle współczesnych wynalazków nie jest już czymś niezwykłym, ale właśnie dlatego nie sprawia problemu. Nie ma wyświetlacza ani innych "wodotrysków", ale dzięki niskiemu profilowi jest nawet dość nowoczesny. Trzeba tylko pamiętać, tak wtedy jak i teraz, że nic na nim nie postawimy i nie położymy.
Musical Fidelity A1 - gorący radiator
W kilka minut po włączeniu zasilania radiator jest ciepły niemal na całej powierzchni, a po kolejnych 9 min staje się tak gorący, że lepiej go nie dotykać (temperatura osiąga ok. 70°). Chyba że… wysoką temperaturę pokrywy komentowano jako możliwość smażenia jajecznicy. Można też robić grzanki.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
I już wiadomo, że napis "Class A Amplifier" to nie pic na wodę. Nagrzewa się też front, tył i boki, w których wycięto liczne otwory wentylacyjne – więc nawiązuje to do późniejszych wersji, podobnie jak deklarowana moc wyjściowa 2 x 25 W (8 Ω).
Musical Fidelity A1 - front
Tak jak wcześniej, front jest na dole lekko "podcięty", bryła staje się dzięki temu jeszcze smuklejsza, a dostęp do regulatorów łatwiejszy, bowiem obydwa pokrętła są niemal zlicowane z górną częścią frontu.
Pokrętło w centrum służy do regulacji głośności, a tym z prawej strony wybieramy źródła. Pomiędzy nimi znajduje się przycisk trybów pracy, który ma taki sam kształt jak w "oryginalnym" Musical Fidelity A1, ale tym razem jego rola jest inna.
Kiedyś załączał wejście magnetofonowe (tzw. monitorowanie sygnału), teraz opisano go jako DIRECT. Bardzo korzystna zamiana, chociaż ortodoksi będą mieli za złe każdą z nich. Pozostaje im szukać starego A1, który jednak bez remontu na pewno nie gra tak, jak 30 lat temu.
Czytaj również: Co to znaczy zmostkować wzmacniacz?
I przypomnę, że przycisk MONITOR już wtedy był jednym z problemów oryginalnego A1. Stycznik był na stałe włączony w ścieżkę sygnału, kierował on do dalszych sekcji przedwzmacniacza sygnały z wejścia magnetofonowego lub – częściej, gdy nie korzystaliśmy z ustawienia MONITOR – z pozostałych wejść.
Zatem jego wyeliminowanie może potencjalnie poprawić odstęp sygnału od szumu, skracając ścieżkę sygnału. W dodatku przełącznik ten był elementem dość awaryjnym. Zachowano jednak pętlę magnetofonową, która już w niczym nie bruździ, nawet jeżeli mało komu jest potrzebna.
Ostatnim elementem na przedniej ściance jest włącznik zasilania – mechaniczny, tak jak wszystko inne. Funkcjonalność Musical Fidelity A1 pozostaje więc skromna, ale pojawiło się zdalne sterowanie – tego producent nie mógł pominąć, chociaż nie zainwestował jeszcze w aplikację mobilną.
Musical Fidelity A1 - układ DIRECT
Działanie układu DIRECT polega na ominięciu jednego ze (wstępnych) stopni wzmocnienia i skierowaniu sygnału do regulatora głośności. Konsekwencją jest zmniejszenie czułości wzmacniacza, więc aby uzyskać ten sam poziom głośności, należy wtedy znacznie mocniej "odkręcać" gałkę.
Czytaj również: Czy wejścia XLR oznaczają, że urządzenie jest zbalansowane?
Czystym zyskiem jest lepszy odstęp sygnału od szumu (dokładne ustalenia w Laboratorium). Dzisiaj nie potrzeba już tylu wejść co kiedyś (bo nie ma tylu źródeł), mimo to nowy Musical Fidelity A1 ma ich nawet więcej (o jedno liniowe AUX2) niż w 1984 roku.
Musical Fidelity A1 - złącza
Są więc w sumie cztery wejścia liniowe, pętla magnetofonowa oraz wejście gramofonowe MM/MC. Tryb MM ma dość typowe parametry, wariant MC charakteryzuje wystarczające wzmocnienie (60 dB), chociaż impedancja jest wyższa niż zazwyczaj – 1 kΩ.
W materiałach firmowych znalazłem wprawdzie wzmiankę o układzie automatycznego dopasowania impedancji, ale instrukcja obsługi nie odnosi się do tej kwestii, a w specyfikacji wpisano na sztywno wartość 1 kΩ, więc chyba lepiej się tego trzymać przy wyborze wkładki.
Nowością jest wyjście z przedwzmacniacza, w pierwszym wrażeniu zbędne, bo kto chciałby rezygnować z wbudowanych końcówek mocy w klasie A, stanowiących przecież główną atrakcję urządzenia… A jednak jest w tym pewien sens.
Czytaj również: Czy do wzmacniaczy cyfrowych można podłączyć gramofon analogowy?
Musical Fidelity A1 (tak "stary" jak i nowy) nie ma gniazda słuchawkowego, więc wyjście z przedwzmacniacza pozwoli podłączyć zewnętrzny wzmacniacz słuchawkowy.
Wyjścia głośnikowe są (tak jak kiedyś) pojedyncze i zakręcane, gniazda RCA prezentują się standardowo. Do wyboru trybów przedwzmacniacza gramofonowego służy niewielki przycisk w pobliżu trzpienia masowego.
W trakcie pracy, bez żadnego sygnału na wejściu, urządzenie pobiera z sieci zasilającej 96 W, co oznacza, że taka moc (w zasadzie w całości) jest zamieniana na ciepło. Nic dziwnego, że wzmacniacz jest taki gorący, ale czy będzie już taki na stałe?
Jeśli wysterujemy wzmacniacz do mocy znamionowej 2 x 25 W, moc pobierana z sieci się nie zmienia. Ale przecież zmienia się podział tej mocy, skoro w sumie aż 50 W popłynie do zespołów głośnikowych, to już tylko 46 W zamieni się w ciepło.
Czytaj również: Jakie są podstawowe typy tranzystorów, ich charakterystyka i zastosowanie?
Pośrednim na to dowodem jest obniżenie się temperatury górnej ścianki wzmacniacza, która w takiej sytuacji ma około 10°C mniej. Im głośniej, tym chłodniej! A im chłodniej, tym i dla niego lepiej.
Pozwólmy mu grać, ale zawsze uważajmy, żeby nie przesadzić i nie przesterować wzmacniacza, bo to zagraża przetwornikom wysokotonowym podłączonych kolumn.
Musical Fidelity A1 - układ elektroniczny
Zmiany wewnątrz są liczne, ale uszanowano oryginalną koncepcję. Większy transformator toroidalny, większa pojemność kondensatorów oraz lokalne obwody filtrujące i stabilizujące tworzą bardziej wydajny zasilacz.
Układ elektroniczny podzielono na kilka płytek. Zachowano charakterystyczne rozplanowanie elementów z metalowym blokiem (czymś w rodzaju podstawy radiatora) w centrum. Przykręcono do niego (z boku) tranzystory mocy i górną ściankę obudowy (przez pastę termoprzewodzącą).
Końcówki mocy to najciekawszy fragment Musical Fidelity A1, jest tu więcej smaczków niż sama klasa A, którą można stosować z niemal dowolnymi tranzystorami. W oryginalnym A1 końcówki były umieszczone po dwóch stronach dolnego, pomocniczego bloku radiatora, w układzie: po dwa tranzystory wyjściowe na kanał.
Były to wówczas pary układów 2N3055/MJ2955 (w dużych, metalowych obudowach typu TO-3); to tranzystory opracowane jeszcze w latach 60. (źródła wskazują na amerykańską firmę RCA), oferowane później przez wielu innych producentów, również rodzime CEMI.
W nowym A1 tranzystory zainstalowano tylko z jednej strony dolnego modułu radiatora, który jest nieco mniejszy niż kiedyś i ma formę teownika. Same tranzystory (wciąż po dwa elementy na kanał) są już współczesne, mają znacznie mniejsze, "konwencjonalne" obudowy TO-247.
Każdy kanał tworzy bipolarna para ST Microelectronics TIP35C/TIP36C. W starym A1 hobbyści wymieniali fabryczne tranzystory na bardziej trwałe MJ15003/MJ15004 produkcji Motoroli, może w obecnym zaczną instalować historyczne (trzeba je już zdobywać z większym trudem) 2N3055/MJ2955, wiercąc przy okazji otwory w radiatorze… Górna płyta (radiator) to dwa sąsiadujące elementy, podobnie jak w pierwszym A1.
Czytaj również: Jaką impedancję należy wybrać na amplitunerze (4 czy 8), jeżeli na kolumnach jest napisane 4-8 omów?
Sekcja kondensatorów filtrujących jest w A1 AD 2023 mocniej rozbudowana (osiem elementów Jamicon, każdy ma pojemność 10 000 mF) i umieszczona pomiędzy tylną ścianką a blokiem radiatora (w dawnych A1 kondensatory były rozplanowane po obydwu stronach dolnego modułu radiatora, pionowo lub poziomo, zależnie od wersji).
Przełącznik selektora źródeł (bardziej nowoczesny) znajduje się tradycyjnie nieopodal gniazd RCA, z pokrętłem łączy go długi pręt. Potencjometr głośności, umieszczony już z przodu (jak dawniej), to wciąż Alps, ale Musical Fidelity przekonuje, że znacznie lepszy i trwalszy.
Przedwzmacniacz gramofonowy znajduje się blisko ścianki tylnej, wykorzystuje scalone wzmacniacze operacyjne Texas Instruments TL072. W pierwszym A1 końcówki mocy były podłączone bezpośrednio (bez żadnych zabezpieczeń) do gniazd głośnikowych, przez co włączaniu wzmacniacza mogły towarzyszyć stuki. Współczesny A1 ma nowoczesne obwody zabezpieczające z przekaźnikami.
O specyfice wzmacniaczy w klasie A pisaliśmy już wielokrotnie, tym razem poprzestańmy na krótkiej charakterystyce takich układów oraz pewnej ciekawostce.
Czytaj również: Co to znaczy trudne obciążenie? Co to jest wzmacniacz wydajny prądowo? Co to znaczy, że wzmacniacz 'nie napędzi' kolumn?
Stopnie mocy w klasie A są zaprojektowane w taki sposób, aby przez tranzystory przepływał zawsze (niezależnie od poziomu wysterowania sygnałem muzycznym) wysoki prąd spoczynkowy. Jego konsekwencją jest mocne nagrzewanie się końcówek, które ten prąd zamieniają na ciepło.
Dlatego sprawność układu w klasie A jest bardzo niska (duża część zamieniana na ciepło, niewielka na dźwięk) i nawet teoretyczne zalety klasy A (liniowość pracy tranzystorów) nie przekonały do niej większości konstruktorów.
Dobrze zaprojektowany wzmacniacz w popularnej klasie AB może mieć również bardzo dobre parametry, a znacznie wyższą sprawność, więc – z układu o podobnej wielkości i kosztach – znacznie wyższą moc wyjściową.
Jednak paradoksalnie marginalna popularność klasy A stała się jej zaletą… bo to rozwiązania rzadkie, a więc ekskluzywne, wyjątkowe, coś ekstra… Nawet jeżeli ekstrawaganckie i kontrowersyjne, to też dobrze. Rozbudza wyobraźnię. A bez wyobraźni audio nie istnieje.
Czytaj również: Czy 50-watowym wzmacniaczem można uszkodzić 200-watowe kolumny?
Musical Fidelity A1 - odsłuch
Musical Fidelity A1 może być traktowany jako wehikuł czasu, w którym równie ważne jest to, aby dawny dźwięk się nam spodobał, jak i to, żeby to był koniecznie tamten dźwięk, bo wtedy z założenia się nam spodoba. Ale skoro tak, to ci, którzy nie poznali brzmienia dawnego A1, będą musieli uwierzyć, że tak właśnie grał, albo zasięgnąć opinii u innych.
Taka jest wyjątkowa, podwójna rola tego testu – przedstawić obiektywne cechy tego brzmienia (tak, brzmienie może mieć cechy obiektywne, nie tylko subiektywne) i zweryfikować, czy są one zgodne ze "wzorcem". W tej drugiej sprawie mógłbym próbować polegać na pamięci, bo miałem… i wciąż mam A1, więc sprawa jest dość prosta i pewna – możliwe jest bezpośrednie porównanie.
W takiej sytuacji z jednej strony wiedziałem dokładnie, czego oczekiwać w pozytywnym scenariuszu, a z drugiej – czego się obawiać. Pomysł reaktywacji Musical Fidelity A1 mógł się po prostu udać lub nie. Odtworzenie czy też bliskie nawiązanie do dawnego brzmienia okazało się możliwe.
Czytaj również: Czy 'godzina 12.00' na gałce wzmocnienia oznacza wysterowanie wzmacniacza do połowy jego mocy znamionowej?
Podobieństwo do starego A1 jest na tyle silne, że po prostu można ten fakt stwierdzić i przejść do opisu nowego A1, bez śledzenia i komentowania pomniejszych różnic.
Mimo dość oczywistych nadziei na odtworzenie dawnego klimatu, chyba nikt nie warunkuje zakupu nowego A1 od precyzyjnego skopiowania tamtego brzmienia, mało kto ma też opcję zakupu A1 sprzed ćwierć wieku… Podchodząc do takich wymagań rozsądnie, cel został osiągnięty, mamy urządzenie, które nie tylko wygląda, ale też gra jak A1. Jest to brzmienie oryginalne, ale nie ekstremalne.
Co prawda nie potrafię natychmiast wskazać innego, grającego tak samo wzmacniacza tranzystorowego, ale istnienie takiego nie wydaje mi się niemożliwe, a ogólnie specyfika Musical Fidelity A1 nie jest silniejsza niż całkiem sporej grupy wzmacniaczy "egzotycznych", zwłaszcza lampowych.
Recepta na A1 jest w gruncie rzeczy dość prosta. Ciepło, barwnie, plastycznie, bez napięcia, porywczości, analityczności. Specyficzne zachowanie (wysoka temperatura) A1 sugeruje konieczność każdorazowego rozgrzewania, ale ani próby odsłuchowe, ani pomiary tego nie potwierdzają.
Czytaj również: Na czym polega bi-amping i jakie są jego warianty?
Zresztą krótki namysł również – wysoka temperatura jest skutkiem, a nie przyczyną; praca w klasie A wcale nie wymaga wysokiej temperatury (można sobie wyobrazić urządzenie o tak wielkich radiatorach, że prawie w ogóle nie będą się nagrzewać, ciepło "rozejdzie się" w nich i zostanie oddane do otoczenia niemal bez wzrostu temperatury), jest ona tylko objawem pracy w klasie A, niekoniecznie korzystnym.
Musical Fidelity A1 zaczyna swój koncert od razu po włączeniu, natychmiast demonstruje swoją muzykalność i utrzymuje z nami bliski kontakt przez cały czas.
Niezależnie od nagrania, mocno zaznacza swoje zaangażowanie w nasycenie i barwę, wyraźny pierwszy plan, tym samym homogenizując do pewnego stopnia przekaz, ale nie tracąc zupełnie zdolności do różnicowania – oczywiście słychać odmienność realizacji, akustyki, detaliczności, balansu tonalnego, ogólnie lepszą lub gorszą jakość, lecz wszystko jest podlane subtelnym, aromatycznym sosem, poprawiającym spójność i redukującym nieprzyjemne akcenty i naloty.
Nagrania twarde, suche, ostre, rozjaśnione wciąż w taki sposób wyróżniają się wśród innych, ale już mniej drastycznie, są łagodniejsze, chociaż cudów nie ma – nie mogą zostać "wyczyszczone" i zyskać na precyzji i przejrzystości.
Czytaj również: Czy większość amplitunerów rzeczywiście nie jest zdolna do współpracy z 4-omowymi zespołami głośnikowymi?
Musical Fidelity A1 gra bardziej gładko niż klarownie, soczyście niż dokładnie, z podgrzaną, gęstą średnicą i słodką, miękką górą. Wokale są pięknie eksponowane, ale niekrzykliwe, dęte mocno dmuchają, ale nie świdrują, fortepian jest mocny, a gitary… jakby im założono o jedno "oczko" grubsze struny.
Duży wpływ na taką sytuację ma bas – rozłożysty, pulsujący, bez wyraźnych konturów, za to z przyjemną płynnością i akustycznością. Dlatego rockowe kawałki podlegają utemperowaniu i wcale nie zawsze im to szkodzi; stają się bardziej "bluesowe", swingujące, kołyszące niż szarpiące. Adrenalina nam nie podskoczy, ale wzrośnie poziom serotoniny.
W tych nerwowych czasach to akustyczny antydepresant, jednak aby działał skutecznie, wymaga starannego doboru głośników zarówno pod względem brzmieniowym, jak i elektrycznym. Aby swoimi wybrykami nie "zakrzyczały" kultury A1, ale chyba jeszcze bardziej – aby nie dodawały już ciepła, bo zrobi się klucha.
Z pomiarów jednoznacznie wynika, że preferowane są kolumny 8-omowe (o które nie będzie łatwo), a niska moc prosi się o ich wysoką efektywność. Sam Musical Fidelity A1 nie determinuje dokładnie końcowych rezultatów, stawia wyzwania, ale i otwiera specjalne możliwości.
od A1 do A1
A1 to dzieło jednego z najbardziej utalentowanych konstruktorów, znanego z wielu niekonwencjonalnych pomysłów. Tim de Paravincini zaprojektował wzmacniacz zintegrowany, stosunkowo niedrogi (w chwili premiery można go było kupić za niecałe 300 funtów), ale w pewnych rozwiązaniach wręcz szalony. Już jego wygląd był niezwykły w czasach, gdy dominowały określone schematy.
Karbowana górna płyta była radiatorem, tak dużym z powodu konieczności odprowadzania ciepła z końcówek pracujących w czystej klasie A. W sumie niewielki wzmacniacz miał więc niską moc wyjściową, grzał się niemiłosiernie i ciągnął sporo prądu. Jednak w tamtych czasach nikt nie myślał o ekologii.
Pierwsze egzemplarze A1 trafi ły do sprzedaży w 1984 roku (a nie w 1985 roku, jak przy okazji obecnej premiery A1 AD 2023 podaje firma Musical Fidelity). Najwcześniejsza wersja (MkI) miała oficjalnie moc 2 x 20 W przy 8 Ω, a funkcjonalną atrakcją był od samego początku wyrafi nowany układ przedwzmacniacza gramofonowego, obsługujący wkładki MM i MC.
Wszystkie układy wspierał liniowy zasilacz ze sporym transformatorem toroidalnym; tutaj ciekawostka – przedwzmacniacz podłączony był do szyny zasilającej prawą końcówkę mocy, stąd gdy wyłączaliśmy wzmacniacz, dźwięk zanikał najpierw w kolumnie prawej, a dopiero chwilę później w lewej (bo szyna zasilająca kanału prawego była mocniej obciążona).
Musical Fidelity A1 nie miał trybu czuwania, wzmacniacz był włączany mechanicznym przyciskiem, tak jest i teraz. Pierwszą wersję można było także poznać po górnej płycie, złożonej z dwóch części (dwóch modułów radiatora, ściśle połączonych pośrodku), ewentualnie także po tym, że w bocznych ściankach nie było otworów wentylacyjnych – "ewentualnie" dlatego, że znane są egzemplarze MkI z późnego okresu produkcji, które już miały takie otwory, bowiem z czasem okazało się, że ciepła do oddania jest tak dużo, że radiator nie wystarczy.
Układ przedwzmacniacza gramofonowego bazował na najlepszych rozwiązaniach. Podstawowym układem był ten dla wkładek MM, który realizował korekcję RIAA oraz odpowiednie wzmocnienie.
Przełączając wzmacniacz w tryb MC (służył do tego przycisk tuż obok gniazd RCA), był uruchamiany dodatkowy wstępny obwód, tzw. głowica MC, która pełniła dwie ważne funkcje – zwiększała wzmocnienie sekcji phono oraz obniżała impedancję wyjściową, stosownie do wymagań najbardziej popularnych wkładek MC.
Czytaj również: Dlaczego przy stosowaniu kolumn o wysokiej efektywności słychać szum, którego można nie usłyszeć z kolumn o niższej efektywności?
W wersji MkII pojawiły się głównie zmiany w układzie elektronicznym (m.in. zastosowano wyższej klasy, bardziej trwały potencjometr Alpsa zamiast niedrogiego potencjometru otwartego).
Zdecydowanie ciekawsza była wersja MkIII. Podwyższono wówczas moc wyjściową z 2 x 20 W na 2 x 25 W przy 8 Ω, zmiany objęły zasilacz (inna konfi guracja kondensatorów filtrujących), końcówki mocy i przedwzmacniacz.
Produkowane też były warianty o oznaczeniach A1-X (które można traktować jako wersje eksportowe na wybrane rynki europejskie – poza Wielką Brytanią) oraz A1 David (w wersjach MkI oraz MkII), z lepszym zasilaniem (filtracja), selekcjonowanymi komponentami oraz nieco innym rozmieszczeniem układów elektronicznych i pomniejszymi zmianami w okablowaniu. Większość z tych zabiegów miała prowadzić do poprawy parametrów, przede wszystkim obniżenia poziomu szumów (moc pozostawała bez zmian).
Wykorzystując sławę i popularność A1, Musical Fidelity wypuszczał także serie Final Edition oraz Collectors Edition, wyróżniające się nie tylko bardziej eleganckim wyglądem, ale może przede wszystkim… zupełnie inną elektroniką.
Górna ścianka nie nagrzewała się już tak mocno, ponieważ wzmacniacze te pracowały w klasie AB, będąc układowo spokrewnione z modelem B200.
Ostatnim (przed rokiem 2023) rozdziałem tej historii był pochodzący z 2008 roku (nawet go w AUDIO testowaliśmy) New A1, który jednak tylko z wyglądu przypominał klasyka. To było słabe. Natomiast A1 AD 2023 nawiązuje, i to bardzo ściśle, do najwcześniejszych wersji urządzenia.
Wewnątrz A1 (byle tego "prawdziwego", w klasie A) panowała nieustannie wysoka temperatura, więc elementy były narażone na znacznie większy niż zazwyczaj stres i przyspieszony proces starzenia, dlatego zaleca się gruntowny przegląd tak specyficznego i wiekowego sprzętu.
Najsłabszym miejscem układu okazał się potencjometr głośności, problemy dotykały też przełącznika Tape Monitor, generalnie szybszej degradacji ulegały kondensatory. Za to mimo braku nowoczesnych zabezpieczeń, uszkodzenia tranzystorów mocy były sporadyczne.