Rynek audio zmienia się szybko i podąża w różnych kierunkach. Zmiany te czasami zaskakują nawet ekspertów i najbardziej doświadczone fi rmy, dlatego nie chcąc zostać w tyle, coraz częściej reagują one jak najszybciej, nie badając długo, czy wskazany kierunek ma sens, czy jest tam jeszcze dla nich miejsce. Dzisiaj może jeszcze sens ma i miejsce jest, ale jutro wszystko może się zmienić...
Próbują też, lepiej lub gorzej, wyróżnić się w nowym nurcie jakimś własnym pomysłem, co tym bardziej zwiększa różnorodność, ale też liczbę konstrukcji niedopracowanych czy wręcz niemądrych, a przed klientem pojawia się gąszcz pojęć, koncepcji, funkcji, w którym coraz trudniej jest mu wybrać coś odpowiedniego. My też szukamy nowych tematów i akceptujemy takie propozycje, w których dopiero po ich rozgryzieniu widzimy, w czym rzecz; w czym problem, a w czym rozwiązanie problemu.
Najpierw miał to być mały test kilku urządzeń, ale szybko się okazało, że "głośników bezprzewodowych" jest w bród - tylko modeli mieszczących się w założonym zakresie cenowym znaleźliśmy tyle, że nawet po odrzuceniu słabych i nieciekawych, zostało ich do opisania aż osiem. Powstał test, który niemal zdominował ten numer "Audio"... i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że chyba wypada za to przeprosić.
Temat i sprzęt "nowomodny", daleki jednak nie tylko od audiofi lskich ideałów, lecz również od podstawowych kryteriów dla "normalnego" hi-fi. Z drugiej strony, pojawienie się sprzętu tego typu jest nie tylko akceptacją dźwięku niższej jakości, ale też pewnych trendów, które warto wziąć pod uwagę również z perspektywy potencjalnych systemów wyższej klasy. Wiele szczegółowych rozwiązań wynika z generalnego dążenia do integracji. Obserwujemy ją na poziomie urządzeń mających wchodzić w skład większych systemów - np. wzmacniacze zawierają coraz częściej przetworniki C/A, a nawet funkcje strumieniowe, także na poziomie całych systemów - co reprezentują właśnie "głośniki bezprzewodowe".
Przenośne "boom-boxy" o obłych kształtach, czyli kompletne systemy audio ("systemy" w znaczeniu najogólniejszym, a nie przez duże "S"), to przecież produkty znane od dawna, wcześniej przez nas ignorowane. Ich aktualna generacja, zwana właśnie "głośnikami bezprzewodowymi", różni się jednak od swoich protoplastów nie tylko nowymi funkcjami, ale też atrakcyjnym designem, który będzie odpowiedni nie tylko do kuchni, sypialni i gabinetów, ale nawet do salonów. Wraz z tym widzimy znacznie wyższe ceny, niż dawniej dopuszczalne w segmencie "boom-boxów". Wiąże się to z akceptacją dla "głośników bezprzewodowych" wśród klientów bardziej zamożnych i wymagających - ale wymagających nie tyle najlepszego dźwięku, ile nowoczesnego wyposażenia swojego mieszkania.
Taki sprzęt dla większości kupujących nie jest żadnym obciachem, a wręcz przeciwnie - czymś szpanerskim, awangardowym, a przy okazji, albo przede wszystkim, czymś bardzo wygodnym, w odróżnieniu od tradycyjnych systemów, składających się z niezależnych "klocków", połączonych wciąż głównie kablami. Krytycznym momentem jest połączenie wzmacniacza z głośnikami.
Dla nas jest oczywiste, że w obrębie "elektroniki" mogą występować różne kombinacje (mniej lub bardziej zintegrowane), ale para kolumn - to rzecz święta - określa przecież bazę stereofoniczną, a stereofonia to od pół wieku synonim nawet nie wysokiej jakości, co podstawowego porządku i minimum przyzwoitości. Nawet tam, gdzie na dobrą stereofonię ani w ogóle na dobry dźwięk i tak nie ma szans, utrzymywana jest klasyczna autonomia głośników obydwu kanałów stereofonicznych - mam na myśli różnej maści mikro- i miniwieże; ich głośniki są "odczepialne" i przynajmniej teoretycznie można je umieścić w sposób optymalny dla stereofonii, chociaż w praktyce stoją zwykle tuż obok "centralki".
"Głośniki bezprzewodowe" to koniec tych pozorów... nie do końca. Tutaj nic się nie odczepia, ale większość z nich oferuje wciąż niezależne głośniki kanałów lewego i prawego, ewentualnie kompromisową konfi gurację 2.1 (niskotonowy wspólny, średnio-wysokotonowe oddzielne). Pojawiają się już jednak próby całkowitego zerwania ze stereofonią - obydwa kanały miksowane są w jeden i przetwarzane w jednym zespole głośnikowym. Wydaje się to obrazoburcze, ale może przynieść efekty wcale nie gorsze niż dwa kanały ustawione tak blisko siebie, że o żadnej stereofonii, nawet z odległości tylko metra, mowy być nie może.
Na monachijskiej wystawie widziałem high-endowe urządzenia monofoniczne - tak! - w których tylko po części odwołano się do szacunku, jakim mono jest otaczane w pewnych kręgach audiofi lskich (ludzie ci słuchają płyt mono przez systemy stereo, co jest poważnym błędem w sztuce, z którego nie zdają sobie sprawy), bowiem urządzenia te są właśnie w dużym stopniu odpowiedzią na zapotrzebowanie na systemy maksymalnie zintegrowane. Stereofonia przestaje być świętością, ale nie znaczy to, że należy ją obalić - tam, gdzie tylko może dobrze spełniać swoją rolę, tam powinna funkcjonować.
Skuteczne połączenie integracji ze stereofonią, chociaż w tym przypadku bardzo kosztowne, zademonstrowała fi rma Lyravox - ponad dwumetrowa "belka", powieszona na ścianie, jest na tyle długa (szeroka), aby stereofonia nabrała sensu. Można to rozwiązanie skojarzyć z soundbarami (chociaż cena jest zupełnie inna) i spojrzeć na podtelewizorowe belki ze znacznie większą sympatią... może to właśnie one będą źródłem najlepszej stereofonii w epoce zintegrowanych (w jednej obudowie) systemów audio, bowiem duży telewizor jest najlepszym usprawiedliwieniem dla dużych wymiarów wiszącego pod nim urządzenia.
Ale nasuwa się pytanie: dlaczego w ciągu kilku lat rynek popularnych urządzeń oraz systemów audio i kina domowego był skłonny przestawić się tak radykalnie z systemów wielokanałowych, gdzie stado głośników musieliśmy łączyć dziesiątkami metrów kabli, na rozwiązania diametralnie inne - od strony akustycznej uproszczone nawet w stosunku do klasycznej stereofonii z parą poczciwych kolumn? Odpowiedź można znaleźć tylko w trybie dorabiania teorii do praktyki. To właśnie są ewolucje rynkowe, których nikt zawczasu przewidzieć nie może.
Andrzej Kisiel