Konstruowanie urządzeń audio to zadanie interdyscyplinarne, wymagające szerokich kompetencji w różnych dziedzinach. Zwłaszcza w przypadku zespołów głośnikowych, potrzebne jest podejście wielowątkowe, pod pewnymi względami elastyczne, ale też trzymające się pewnych ustaleń, a więc praw fizyki i możliwości techniki. Nie jest sztuką je ignorować, lecz wykorzystać w sposób nowatorski, a przede wszystkim - skuteczny dla ostatecznego rezultatu, czyli wrażenia dźwiękowego.
Nawet na tym etapie nie jest pewne, czy powinniśmy zdać się całkowicie tylko na nasze zmysły, mogące nas z różnych powodów zwodzić, zwłaszcza samego konstruktora, który nie powinien być sędzią we własnej sprawie. Dobry konstruktor musi mieć wiedzę i doświadczenie nie tylko w zakresie techniki i muzyki, ale też trendów estetycznych (żeby nie wymyślać paskudztw), możliwości technologicznych (żeby nie wymyślać rzeczy niemal niewykonalnych), polityki firmy, poczynań konkurencji... Ale wróćmy do muzyki "na żywo".
Ta może prowadzić na manowce, bowiem tkwi w naszej świadomości jako idea wzorca, który jednak nie jest osiągalny ani w brzmieniu sprzętu, ani... w kontakcie z "żywą" muzyką - przynajmniej w większości przypadków. "Żywość" i "prawdziwość" w praktyce są tylko umowne, a nie bezwzględne. Kto często chodzi na koncerty, ten albo już to dostrzegł, albo nie rozumie tego, co słyszy (a ocena brzmienia wymaga jednak myślenia).
Ci, którzy na koncerty nie chodzą, nie są na straconej pozycji - mogą do pewnych wniosków dojść "na sucho", chociaż mogą też dać się uwieść temu samemu fałszywemu proroctwu, że słuchanie muzyki w regule jedności akcji, miejsca i czasu gwarantuje jej idealny odbiór. Tymczasem to miejsce...
Nagłośnienie koncertów jest często tak fatalne, że - pół żartem, pół serio - nie gwarantuje nawet właściwego czasu, gdy dźwięk dociera do nas z opóźnieniem, pogłosem, nawet echem. A nawet gdy nie jest tak źle, gdy siedzimy w filharmonii, dźwięk nie jest idealny.
Oczywiście rockowe koncerty mają swoją nadzwyczajną siłę i ekspresję, jednak samo brzmienie... może to rzecz gustu, ale według mnie najlepsze, jakie może być, powstaje w studio nagraniowym, gdy zespół gra na "setkę". Tylko czy jest to brzmienie "naturalne", skoro stworzone tam warunki służą dokonaniu nagrania, aby potem odtworzyć je na sprzęcie domowym? To jest pytanie otwarte, na które nie ma prostej odpowiedzi.
Dlatego też nie ma jednego, jedynego, idealnego brzmienia, a jednocześnie... nie należy wpadać w taki relatywizm, który pozwoli o każdym mówić, że jest dobre. Nawet gdy uznamy, że urządzenie audio i jego brzmienie to nie tylko technika i fizyka o wymiernych parametrach, lecz również sztuka i przejaw wrażliwości twórcy, nie oznacza to zgody, że każdy bohomaz musimy szanować jako arcydzieło.
Ale na końcu każdy z nas decyduje i wybiera, czy wiesza sobie na ścianie przysłowiowego "jelenia na rykowisku", czy "abstrakcję", czy portret przodka, czy nakleja wielką tapetę z tropikalną plażą, czy wiesza jakąś cenną miniaturkę, "kosztowny drobiazg bijący w oczy" (to z "Czterdziestolatka"), czy Bitwę pod Grunwaldem (to z „Alternatyw”). I chociaż nie ma sensu przekonywać się, że impresjoniści są lepsi niż portreciści, to są przecież dzieła pomnikowe, przeciętne i kicze. Drogie i tanie, eleganckie i bezpretensjonalne. Albo zbyt prawdziwe.
Przodek na rykowisku, a raczej na pastwisku, może i miałby wiele wspólnego z naszymi prawdziwymi antenatami (z których większość była pastuchami), ale takiej "prawdy" widzieć nie chcemy (dlaczego?). Z każdą z takich "dekoracji" można przecież skojarzyć jakiś styl kolumn i brzmienia, a efekt końcowy zależy też od pomieszczenia i sposobu ekspozycji (warunków akustycznych i ustawienia).
Bądźmy więc ostrożni w sądach, nie rezygnując ani z własnego zdania, ani z pewnej pokory, wynikającej ze świadomości, że zaprojektowanie dobrych kolumn wymaga fachowości, a nie tylko zapału, i że nie ma kolumn idealnych, bo do osiągnięcia takiego celu nikt nie ma odpowiednich środków technicznych ani wiedzy, ani nawet ściśle określonego wzorca. Wiedząc to, może z mniejszymi wypiekami na twarzy będziemy czytać recenzje i szykować się na spotkanie z nowymi, cudownymi kolumnami, ale późniejsze rozczarowania też będą mniejsze.
Andrzej Kisiel