Dla osoby postronnej, niezainteresowanej sprawami audio, praktycznie każdy numer naszego miesięcznika może być szokujący, a na pewno pokazuje świat niemal zupełnie nieznany. Nie oznacza to, że tylko czytelnicy AUDIO słuchają w domu muzyki – do tego jednak służą zwykłym zjadaczom Bluetootha (jest dzisiaj jak chleb powszedni) tanie słuchawki, przenośne głośniczki, soundbary, ewentualnie wieża stereo sprzed trzydziestu lat. Nikogo tymi słowami nie chcę urazić, bo przecież nie zamierzam wykpiwać wielu moich przyjaciół i ich dzieci, mających zupełnie inne pasje.
Od czasu do czasu i my testujemy popularny sprzęt wymienionych kategorii, a teraz dołączają do niego tanie gramofony. Można je spotkać już nawet w supermarketach, stały się jednym z podstawowych rodzajów produktów, co przypomina sytuację sprzed kilkunastu lat, gdy zalały nas niskobudżetowe systemy kina domowego ("z jednego pudełka"). Moda na kino domowe wydaje się skrajnie odległa od potrzeby obcowania z winylem. Tam cyfra, tutaj analog; tam elektronika, tutaj mechanika; tam "ileś" kanałów, tutaj tylko dwa; tam dźwięk i obraz, tutaj tylko muzyka; tam nowoczesność, tutaj anachronizm...
Jednak jest pewna "wspólnota losów". Obydwa trendy wyrosły z bardziej ambitnych, początkowych koncepcji. Systemy wielokanałowe miały być kolejnym etapem rozwoju i podnoszenia jakości, czymś jednoznacznie lepszym od stereo, a to, że tym się nie okazały, było spowodowane właśnie obniżeniem poprzeczki dla "zbicia" cen i skutecznej popularyzacji. Renesans gramofonu też miał przynieść powrót lepszego, analogowego brzmienia, jako antidotum na alergię na "cyfrę", dotykającą wielu audiofilów, jednak znowu udało się dotrzeć z tą obiecującą ideą do mas, które wołają: bardzo chętnie, byle tanio!
Więc zrobiło się tanio i nie powiem, że beznadziejnie, bo zarówno konkurencja wymusza, a duża skala produkcji pozwala szykować całkiem przyzwoite gramofony za ok. 1000 zł. Ale na rynku są jeszcze tańsze... bo zawsze mogą być, gdy tylko jest "przestrzeń" do dalszych oszczędności, i zawsze są, gdy jest popyt, nawet kosztem upadku jakości na samo dno. Tak analog zawędrował pod strzechy, a ideał sięgnął bruku, bo przecież sama "analogowość" nie jest gwarantem jakości. Jest nim nasz zdrowy rozsądek, a ten raczej nie pozwala wierzyć w to, że technika uznana 30 lat temu za przestarzałą ma szansę zabłysnąć pod taką postacią.
Czy nie mam zrozumienia i szacunku dla gramofonu? Wręcz przeciwnie, mam go więcej niż jego bezkrytyczni adoratorzy. Ta technika, aby cokolwiek udowodnić, wymaga właśnie zrozumienia i szacunku dla swojej delikatności i złożoności, staranności, najwyższej jakości – a ta kosztuje, niestety, i nie może "w praktycznym wymiarze" interesować tak wielu, jak wielu jest gotowych ulec niedrogiemu kaprysowi.
Nadzieja, że od takiego kaprysu do prawdziwej pasji droga niedaleka, byłaby raczej płonna, bowiem nie ma konieczności (jaka była kiedyś), aby wyższej jakości szukać na drodze analogowej, a pierwsze spotkanie z winylem, w takim "wydaniu", raczej nie wywoła zachwytów i nie wskaże takiej drogi jako najlepiej rokującej. Większość wróci do "cyfry": plików, strumieniowania, a nawet płyt CD, traktując gramofon jako klęskę, nieudany eksperyment albo udany żart... To już zależy od poczucia humoru. Komu go nie brakuje, niech idzie kupić sobie tani gramofon właśnie na Prima Aprilis. Łatwiej go będzie zrozumieć.
Andrzej Kisiel