Rozpisaliśmy się fest, listopadowe "Audio” to kolejny mocny numer, w którym znajdziecie dużo testów, a treść większości z nich daleko wykracza poza rutynowy opis konkretnego urządzenia. Może wychodzimy z założenia, że audiofile lubią czytać i wiedzieć więcej, niż to potrzebne tylko do decyzji "zakupowej", co kontrastowałoby z bardziej ogólnymi, pesymistycznymi wnioskami, że ludzie czytają mniej, czekają na prostsze komunikaty, bardziej wizualne niż tekstowe, a lektura wymagająca nie tylko czasu, ale i wysiłku, stała się czymś - podobno - niepotrzebnym i nierozsądnym.
Słyszymy te ostrzeżenia niemal od początku i wciąż o nich pamiętając, nie tyle je ignorujemy, co nie możemy się powstrzymać... Z różnych powodów, ale z takich czy innych - piszemy z sensem, skoro "ktoś" to czyta. I właśnie o tego czytelnika musimy dbać. O upadek czytelnictwa niech się martwią inni. Co więcej, najnowsze doniesienia z targów książki we Frankfurcie wskazują, że swoje dawne znaczenie odzyskuje "papier" - książka drukowana. A skoro tak... to pewnie i drukowane czasopisma mają przyszłość, tym bardziej gdy trzymają poziom i przekazują wiedzę specjalistyczną, której nośnik chcemy mieć "zmaterializowany", a nie tylko pozostający w przestrzeni wirtualnej.
"e-dostęp" to za mało, co przecież widzimy doskonale w naszej branży - już nie tylko płyta gramofonowa, ale i CD odzyskuje względy, co według mnie wiąże się ściśle właśnie z ich dosłowną namacalnością, a wręcz zmysłowością w przypadku winylu. Znaczenie ma nie tylko brzmienie, ale też wygląd, dotyk, również gramofonu, wszystkich jego mechanizmów, które trzeba wyregulować i którymi potem trzeba się - ręcznie! - posługiwać. Jednak w parze z tym musi iść szacunek do muzyki, której słuchamy; wtedy wszystko się zgadza, obsługa gramofonu nie jest sztuką dla sztuki, a nasz wysiłek staje się przyjemnością, gdy doskonale wiemy, czemu służy, i muzyczne emocje są tego warte.
Byle czego nikt nie będzie słuchał na winylu, ale może nawet byle co będzie czytane na papierze? Wzięcie do ręki gazety czy książki wcale nie jest "obiektywnie" trudniejsze niż korzystanie z tabletu (biorąc pod uwagę wszystkie możliwe komplikacje), tym bardziej książki i pisma poważne i niesezonowe, jesteśmy gotowi traktować poważnie i niesezonowo.
I jest jeszcze coś, co może wcale nie czyni nas wartościowszymi i mądrzejszymi, ale po prostu tacy już jesteśmy, tacy ukształtowaliśmy się w procesie ewolucji, w całej naszej historii starań o różne dobra, potrzebne albo tu i teraz, albo na przyszłość, albo na wszelki wypadek, albo w ogóle nie wiadomo po co... tylko po to, by mieć. Zbieractwo, kolekcjonerstwo, teoretycznie może dotyczyć też sfery niematerialnej - przygód, wypraw, odwiedzonych miejsc - ale zasadniczo skupia się na posiadaniu przedmiotów materialnych. I o tym wizjonerzy szybkiego rozwoju e-świata, mającego zastąpić m- -świat (materialny), trochę zapomnieli.
Zwolennicy "postępu technologicznego" lubią powtarzać, że maszyny parowe zastąpiły konie pociągowe, chociaż początkowo też budziło to opór. Jednak żadna historia dokładnie się nie powtarza i wcale nie znaczy to, że e-booki zastąpią książki, bo to zmiana o zupełnie innym znaczeniu i w innej sferze - nie produkcji, a konsumpcji. Produkcja była i będzie racjonalizowana, optymalizowana, regulowana wedle kryteriów ekonomicznych, ale konsumpcja... po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, zawsze będzie wykraczać poza takie granice, nawet poza granice zdrowego rozsądku. A książka czy dobre pismo w ręku to przecież jeszcze żadne szaleństwo.
Andrzej Kisiel